Kiedy w piątek rano wyjeżdżaliśmy z Warszawy nic nie zapowiadało zimy. Było szaro i padał deszcz. Nic nie zapowiadało wszystkich niezwykłych zdarzeń tego magicznego weekendu. Bieg Śnieżnej Pantery rozgrywany był w Zawoi ma stokach Babiej Góry, w formule towarzyskiej, bez pomiaru czasu ani oznaczenia trasy. 120 zaproszonych osób. Bardzo profesjonalnie przygotowany, trasa dobrze zabezpieczona w newralgicznych punktach, wyłącznie po szlakach turystycznych, więc trudno się zgubić. Pakiet miał koszulkę techniczną i opaskę… wielofunkcyjną. Baza zawodów to centrum górskim Korona Ziemi, ciekawa instytucja popularyzująca najwyższe góry świata, wspinaczkę i inne sporty ekstremalne.
Trasa okazała się bardzo piękna i szybka, do tego w większości z górki 🙂 (obiektywnie oczywiście wyszło na zero, tzn. suma zbiegów i podbiegów była taka sama). Nie przeszkadzało to większości zawodników ścigać się prawie od samego początku, co i mnie się udzieliło. Ale właściwie nie o tym jest ten tekst…

bapia2

Bo 25 km to było dla nas za mało, do tego na drugi dzień miała być piękna pogoda, no i szczyt Babiej Góry nas wzywał, w końcu w czasie Pantery dobiegliśmy tylko do jej podnóża. A Babia Góra to nie jest jakaś zwykła góra, jakich pełno w okolicy, to jest góra gór, najwyższa w Beskidach, wyrastająca ponad inne szczyty jak prawdziwa królowa. To wszystko pamiętałem jeszcze z dawnych czasów i zamierzchłych wycieczek. Póki co oddaliśmy się zwyczajowym rozrywkom pobiegowym, a więc jedzeniu, small talks, i trochę mniej częstym – wykładom na tematy różne w centrum Korona Ziemi.
Przede wszystkim jednak, cały ten wieczór to było czekanie… czekanie na ten dzień następny, na to co miało dopiero przyjść. Cztery osoby w jednym pokoju, dwie dziwne pary przyjaciół, a może raczej znajomych, którzy właśnie w ten wieczór próbują się lepiej poznać, stają się dopiero przyjaciółmi. Mają dużo czasu – wiele godzin (kto ma dzisiaj tyle czasu na rozmowy), gadają, pokazują różne rzeczy, próbują różnych ćwiczeń, sprawdzają możliwości swojego ciała, (wiadomo, biegacze, ciało…), przede wszystkim jednak znajdują się w tym niesamowitym stanie przytomności, kiedy jak jeden mówi, wszyscy inni go słuchają, są skupieni na sobie, śmieją się, komentują, toczy się PRAWDZIWA rozmowa (a ona nie jest możliwa np. przy 6 osobach, bo natychmiast tworzą się podgrupy). Wszystko to wydawało mi się chwilą tylko, dziwną, rozciągniętą na wiele godzin chwilą, kiedy myślisz sobie niech to trwa, bo niewiele jest w życiu chwil, kiedy czas płynie równie intensywnie. I wszystko to rozciągnięte, otwarte na ten dzień następny, z krótką przerwą na sen, który czekanie właściwie unieważnia.
Błękit nieba następnego poranka zwalał z nóg, a właściwie podnosił na równe nogi o godzinie, kiedy zwykle kładę się spać 🙂 Jeżeli jest jakaś metafora przemiany, odrodzenia, to czystość błękitnego poranka po szarym deszczowym dniu jest na pierwszym miejscu.

bapia3

Nie wiem co słońce ma wspólnego z wolnością, ale że tak jest, nie mam najmniejszych wątpliwości. Podobnie mam z górami. Największa wolność płynie jednak ze strony drugiego człowieka. Bo przeciwieństwem wolności nie jest – jak się czasami sądzi – zniewolenie, ale strach. A tylko prawdziwy partner (biegowy, życiowy, inny…) uwalnia nas od strachu, pozwala żyć naprawdę, czasami na krótko tylko, ale czyż mniej warto? Szybko dzielimy się na dwie naturalne pary. Wyruszamy o 9.00 z parkingu Zawoja Markowa, szybki bieg z marszem do schroniska, biel śniegu, kapie na głowę, las. Herbata w takim miejscu smakuje niecierpliwością. Ruszamy dalej. Wszystko jest znacznie bliżej niż w moich wspomnieniach, na biegowo dzieje się znacznie szybciej. W kilka minut od schroniska jest już stromy żleb i przełęcz. Pojawia się przestrzeń, po lewej widać główny wierzchołek, po prawej Małą Babią. Nie ma już drzew, powietrze faluje, wieje niewiele, oślepiający blask. Góra wznosi się wysoko, bardzo wysoko, znacznie wyżej niż wszystko wokoło, lot szybowcem nad górami to jedyne z czym mi się kojarzy ta chwila. Jednocześnie nachylenie jest właściwie niewielkie, daje się biec znakomitą większość drogi.

babia5W niecałe 30 min jesteśmy na szczycie i zaczynamy zbiegać. Na drogę w dół nie znajduję żadnej metafory, bo nic podobnego jeszcze nie przeżyłem. Próbuje nadążyć za Vi, ona biegnie niesamowicie lekko, płyniemy bardzo blisko siebie, nie dotykając prawie śniegu, wydaje mi się że wystarczyłby nam pojedynczy ślad. Jednocześnie stok jest bardzo szeroki, możemy wybierać dowolną drogę, wszystko jest możliwe. Pęd powietrza, wiatr we włosach, szczęście. Jesteśmy z powrotem na przełęczy. Mało! Wbiegamy na Małą Babią. Chowamy się na chwilę za załomem, nie ma nikogo. W tej chwili jest tak cicho, że wydaj m się jakby całe góry były tylko dla nas. Zbiegamy z powrotem na przełęcz. Ciągle mało! Dwa zdania, jedno spojrzenie i biegniemy jeszcze raz na Dużą Babią. Teraz jest już czysta, absolutna, niczym nie zakłócona radość. Nie wiem skąd mamy tyle siły ale robimy to jeszcze szybciej niż za pierwszym razem. I zbiegamy na dół. Czuje że właśnie dzieje się coś wyjątkowego, że mamy z sobą jakąś wyjątkową, dobra energię. Spotykamy pełno przyjaznych ludzi, znamy już chyba wszystkich w tym masywie, wzbudzamy oczywiście podziw, rozmawiamy w wieloma osobami spotykanymi po drodze, widzimy osłupiały wzrok mijanych turystów i widzimy jak bardzo się do nas uśmiechają. W zupełnej euforii zjeżdżamy żlebem i prawie natychmiast jesteśmy w schronisku. Jednak ciągle mało! Postanawiamy wracać na parking dłuższą drogą, tak jak biegliśmy poprzedniego dnia Śnieżną Panterę. Okazuje się że trawers pokonujemy szybciej niż na zawodach (!) Po dwukrotnym zdobyciu Babiej Góry. Nic już nie rozumiem, wiem że mogę więcej niż mi się wydawało w snach. Na parkingu postanawiamy jeszcze raz wybiec, na spotkanie z Sylwią i Krzyśkiem, stanie nas męczy 🙂

babia4

Nie mogę otrząsnąć się po tym wyjeździe. Nie mogę do tej pory. To we mnie siedzi, i już tak zostanie. Dobra energia jest jakoś zaraźliwa, jakby przyciągała się wzajemne. Nawet wybrana przypadkowo w drodze powrotnej knajpa była przecudna i nakarmili nas tam rewelacyjnym jadłem. W nagrodę dziewczyny wykonały tam planka na jedną minutę, ale z pełnym żołądkiem.