20150419_174521

Jestem prorokiem! Może to trochę stwierdzenie na wyrost, bo sprawdziła się właściwie tylko jedna moja przepowiednia, ale za to zamieszczona kilka postów poniżej – “To co najciekawsze jest nieprzewidywalne”. Pisząc to, miałem różne rzeczy na myśli, ale na pewno nie pogodę.  A już na pewno nie taką pogodę, w jaką przyszło nam biec. Mówiąc szczerze, opowieści innych, że nad Morzem Śródziemnym może padać deszcz, zawsze wkładałem między bajki,  albo do szuflady z napisem “To, co najmniej prawdopodobne, czyli niemożliwe”. Moje prywatne doświadczenia potwierdzały te teorie; nie tylko nie padało mi nigdy na głowę nad Mare Nostrum, ale wszystko wokół wyglądało tak, jakby deszcz w ogóle nie był zjawiskiem znanym w tych rejonach. Początek naszego pobytu utwierdził mnie w tym przekonaniu. 20 stopni, bezchmurne niebo, bordowe zachody słońca i rozgwieżdżone noce. Wszystkie posiłki na zewnątrz,  ogródki kawiarniane pełne blasku, zwiedzanie Rovinija – śródziemnomorskiej perły – w krótkich spodenkach. Trochę niepokoju zasiał poranek biegu na 173 km, było pochmurno i jakby chłodniej.  Brnąłem w zaparte –  na pewno za chwile wyjdzie słońce. Biega się w takich warunkach znakomicie, tak że wspólny start i początek trasy 100 mil był jeszcze w euforii.

20150418_164335

O 11.30 następnego dnia, na pół godziny przed startem mojego dystansu 65 kilometrów, lało już jak z cebra. Na tyle mocno, że gładkie kamienie wąskich uliczek miasteczka Buzet, przypominały lodowisko, co kilka osób odczuło dotkliwie. Deszcz naznaczył cały mój bieg piętnem przygody, o jakiej mi się nie śniło.  Trudna technicznie i bardzo urozmaicona trasa, z dużą ilością wąskich, kamienistych ścieżek,  zarastających trawą, po deszczu stała się trasą życia. Na początku oczywiście euforia i jak zwykle za szybko. Pada cały czas, wszystko mam mokre już po kilku chwilach, woda zalewa mi oczy. Ale jest zbieg, pędzę przed siebie, czasami w tempie 4:20. Silnik wewnętrzny grzeje, po kilku kilometrach osiągam stan równowagi termicznej i udaje, że pogoda mi nie przeszkadza.

istria4Trasa jest właściwie bardzo szybka, podbiegi i zbiegi niezbyt strome, i nie specjalnie długie;  przewyższenia na kolejnych górkach osiągają 200-300 m. Podziwiam sposób poprowadzenia trasy, tam gdzie przewidywałem długie odcinki asfaltowe, organizator prawie zawsze znalazł ścieżki i drogi gruntowe – rewelacja. Zachwyca mnie jak różnorodne tereny przebiegamy, bardzo dużo lasów, ale za każdym razem innych – szpilkowe, liściaste, jakieś takie suche i powyginane, i bardziej śródziemnomorskie: cyprysy, figi, daglezje; Są i bieszczadzkie klimaty, i przebieganie w poprzek strumyków po kamieniach (albo i bez nich, jak przybyło wody). Jakieś opuszczone i zarastające wioski, kwitnące właśnie sady i młode gaje oliwne. Szerokie drogi gruntowe, wąskie ścieżki i nieistniejące właściwie przejścia przez łąki, wydeptane tylko przez biegaczy przed mną. Parenzana – dawna trasa kolejki wąskotorowej, tunele i wysokie kamienne mosty. No i oczywiście małe, kamienne miasteczka na szczytach gór. Jak zaczyna się większy podbieg, wiadomo że na górze będzie Motovun czy Groznjan, z punktem żywieniowym, a to jest nawet pocieszające. Mimo deszczu, wszystko wokół zachwyca.

20150418_150530

Około 30 km mój silnik wewnętrzny stygnie i równowaga termiczna pada. Nie wiem ile jest obiektywnie stopni, pewnie ok. 10, ale ja odczuwam jakby było 5. Dodatkowo, w odkrytych miejscach, mocno wieje. Zakładam wszystkie kurtki, a mimo to ręce mam tak zgrabiałe, że nie próbuję nawet wyjmować komórki, żeby zrobić zdjęcie czy wysłać sms-a. Wychładzam się. Nie potrafię też przyspieszyć żeby podgrzać mięśnie. Na szczęście są inni biegacze, towarzystwo bardzo międzynarodowe i rozmowne. Dogania mnie jeden Słoweniec, zaczynamy rozmawiać i tempo powoli rośnie (dzięki Marco). Po 5 godzinach przestaje wreszcie padać. Nie robi się przez to cieplej, ale różnica jest kolosalna. Na 50 kilometrze jest ostatni punkt żywieniowy i widok na morze. Nadzieja powoli wraca, chociaż sama końcówka, wąską ścieżką wzdłuż nieczynnej rzeki, nieco monotonna. W końcu Umag, promenada nad samym morzem, obok starego miasta i meta. Osiem godzin z groszami, udało się zdążyć przed zmrokiem.

65kmNie tak to miało być, ale jestem zachwycony. Miało świecić słońce i dawać po twarzy przed zachodem, na koniec trasy. Miało być ciepło, rozgrzane pola i zagrożenie odwodnieniem. Jest inaczej, ale tym bardzie zapada w pamięć. Wiem też, że oczy męczą się o wiele wolniej niż nogi. Że po 50 km biegu wciąż chce się oglądać piękno, może nawet bardziej niż na początku. Jakby zmęczenie wyostrzało niektóre zmysły.

Jednak to nie przecudne, kamienne miasteczka zapamiętam najbardziej z tego biegu. Wciąż myślę o moich przyjaciołach, którzy biegli 173 km, a mój dystans wydaje się przy tym jakąś błahostką. Zaczęli poprzedniego dnia i ciągle biegli jak ja skończyłem, a nawet wyspałem się po biegu. Próbuje pojąć czym jest taki dystans i ciągle nie potrafię. Ja byłem w trasie 8 godzin, Viola 38! Robert 46! To nie jest po prostu dłuższy bieg, to jest coś całkiem innego. Traktat o samotności? Poznanie własnego wnętrza? Dotknięcie tajemnicy? Próbowałem być “blisko” tego dystansu, poczuć atmosferę; wybiegłem z nimi na pierwszy wieczorny odcinek, zrobiliśmy wspólnie końcówkę. W niedzielę rano wybiegłem kilka kilometrów na spotkanie Violi. Była bardzo zmęczona, ale nie pamiętam żeby ktokolwiek tak bardzo ucieszył się na mój widok. I to zostanie ze mną na zawsze.

01eebc089f

Relację Roberta z długiej trasy jest tutaj.