Granice – mury, zasieki, zapory
Granice – stalowe rzeki, stalowe góry
[Maanam, płyta O!, 1982]

berlin-wall

Granice są efemeryczne. Te państwowe, dokładnie wyznaczone w terenie linie, często zaorane, zagrodzone i strzeżone przez specjalne oddziały, z poważnymi sankcjami za przekroczenie. W dziejach Europy trwały jakieś 200 lat. Pojawiły się  po Kongresie Wiedeńskim, a więc koło 1815 roku, zniknęły razem ze strefą Schengen na przełomie wieków. Głównym powodem ich wprowadzenia była chęć zatrzymania eksportu Rewolucji Francuskiej i innych ruchów wolnościowych wyrastających wtedy jak grzyby po deszczu. Podstawowy związek: granica i wolność obecny był więc od samego początku. W dobie państw narodowych po I wojnie światowej i realnego socjalizmu po drugiej, granice okrzepły. Mnie, przez długie lata wydawało się, że będą wieczne. Stałem w wielogodzinnych  kolejkach na przejściach, podchodziłem z trwogą do linii drutów kolczastych na wschodzie, a Nysa Łużycka rosła mi w oczach prawie do rozmiarów Morza Czerwonego. (Z drugiej strony byłem w Berlinie kilka dni po tym jak runął mur, chciałem to zobaczyć na własne oczy.) Ale okazało się, że granice wieczne nie są!  Zniknęły jeszcze bardziej niespodziewanie niż się pojawiły, w pewną grudniową noc na początku XXI wieku. Zostały po nich tylko dawne strażnice, czasami absurdalnie wielkie budynki gdzieś w środku lasów lub na górskich przełęczach. Trochę dłużej trwają w mojej świadomości, ciągle przyłapuje się, że nie ma ich tam gdzie kiedyś.

worhol

W Bieszczadach, jednym z najbardziej odludnych regionów w Polsce, gdzieś miedzy Fereczatą a Połoniną Caryńską, Google Now podpowiada najciekawsze miejsca w okolicy. Spodziewałbym się, że będzie to Bieszczadzki Park Narodowy, Zbiornik Soliński, jakaś ocalała cerkiewka, może skansen w Sanoku. Ale Google mówi Muzeum Andy Worhola w Medzilaborcach. Gdzie Ameryka i Worhol, a gdzie Bieszczady? Szok w pierwszej chwili. Przecież Bieszczady są na końcu świata, cały dzień trzeba jechać na rowerze z Wetliny, żeby dojechać do Grobu Hrabiny, gdzie wszystko się kończy i trzeba zawracać.  Tak, Bieszczady to koniec świata, ale tylko pod warunkiem, że jest granica, która nam ten świat… ogranicza. A przecież z Cisnej do Medzilaborców jest tylko 45 km, i nawet samochodem da się tam dojechać trzema różnymi drogami; na rowerze czy biegowo możliwości jest jeszcze więcej. Granicy już nie ma i świat się skurczył. Oczywiście, to ciągle inny kraj, inni ludzie,  inna mentalność.  Specjalista zwrócił by mi uwagę, że granica wciąż istnieje i po dwóch stronach karpackiego grzbietu obowiązują inne prawa. Ale ja będę się upierał, że z praktycznego punktu widzenia mojej zachłannej ciekawości, granice są już martwe i jak wyjadę z Cisnej mogę dojechać nie tylko do Medzilaborców ale nawet do Lizbony, i nikt mnie nie skontroluje ani nie każe pokazywać bagażnika.

halicz

Oczywiście, podobno jest coś takiego jak naturalne granice. Grzbiet karpacki oddzielający Cisną od Medzilaborców właśnie za taką uchodzi. Główny wododział europejski, rzeki spływają do różnych mórz i wiatry wieją w inne strony. Ale dla ludzi nie była to kiedyś istotna granica, po obu stronach żyli Łemkowie, mówili tym samym językiem, wyznawali tę samą religie. Długo byli nawet obywatelami tego samego państwa, jakby prefiguracji Unii Europejskiej, o czym czasami zapominamy. Tylko jakaś przypadkowa wzmianka w przewodniku turystycznym po tych terenach stawia nam przed oczami niezwykły obraz. Znalazłem np. takie zdanie; “Z terenów Łemkowszczyzny duża była w tym czasie emigracja do Ameryki (chodzi o przełom XIX i XX w.). Pierwszym etapem podróży była zwykle piesza wędrówka do Medzilaborców”. A więc wcale nie do Krosna czy Jasła, dalej do Krakowa i gdzieś do Gdańska czy nad Morze Północne. Bo jeśli do Medzilaborców, to mamy kierunek południowy, zupełnie inny. Pociągiem przez doliny karpackie do Humennego i Satoraljaujhely, dalej przez niziny Panonii do Miszkolca i Budapesztu, w końcu do Triestu nad Morzem Śródziemnym, ważnego portu amerykańskiej emigracji. I to wszystko w granicach jednego państwa, a nie sześciu jak obecnie 🙂 Moja wyobraźnia nie jest w stanie objąć niezwykłego bogactwa takiej podróży. Oczywiście, ci emigranci nie widzieli właściwie nic. Trudno znaleźć w źródłach jakiekolwiek wzmianki o tym, co działo się przed dotarciem do Ellis Island. Według Google droga z Cisnej do Gdyni i z Cisnej do Triestu zajmuje teraz prawie tyle samo czasu. Ale o tej południowej myślę z wypiekami na twarzy, podczas gdy ta północna nie wywołuje właściwie większych emocji. To może granice nie są takie złe, tworzą bogactwo i różnorodność, nadają miejscom znaczenie. Najlepiej byłoby je tworzyć i unieważniać jak tylko stają się zbyt natarczywe 🙂 Jak to dobrze że mamy Unię Europejską.

 

P.S.

rome2rioJak bardzo nieistotne mogą być granice przekonałem się także pisząc ten tekst. Znalazłem mianowicie ciekawą wyszukiwarkę połączeń komunikacyjnych, zupełnie nieprzejmującą się istniejącymi granicami, która podpowiada bardzo sprytne rozwiązania w rejonie Europy Środkowej (i całego świata oczywiście), a ich twórcy pochodzą z … Australii.

http://www.rome2rio.com/pl/