Pamiętam jak kiedyś mój kolega napisał tekst pod tytułem “Góry – piękne czy brzydkie?” Już sam tytuł wywołał we mnie odruchową reakcję sprzeciwu – jak to? Przecież góry są po prostu piękne, zawsze i wszędzie! Okazało się jednak, że nie zawsze, i nie wszędzie. Przez długie lata historii kultury europejskiej góry uważane były za miejsce niedostępne i niebezpieczne, pełne demonów i zbójców (oczywiście, także bogów), i po prostu brzydkie bo dzikie. Zachwyty nad pięknem gór zaczęły się właściwie dopiero w XIX wieku wraz z Romantyzmem. Od zachwytów do eksploracji droga już niedaleka, zaczęła się nieśmiała turystyka w połowie XIX w., pierwsze próby sportowe na przełomie wieków i zmasowana inwazja pop kultury spod znaku FWP po II wojnie światowej.
Co nas jednak w górach najbardziej zachwyca? Co nas do nich ciągnie? Odpowiedzi mogą być rożne, jednak w wielu powtarza się jeden wątek – przestrzeń! Otwarta, niczym nie przesłonięta przestrzeń, możliwość zobaczenia tak dużej ilości świata, jaka na równinach jest zupełnie niedostępna. Łatwo z tym związać poczucie wolności, realizację dalekosiężnych planów czy wiarę w prawie nieograniczone możliwości ludzkiego ducha… i jesteśmy już prawie w świecie biegów ultra 🙂 Nie tak szybko jednak. Żeby była otwarta przestrzeń, żeby było coś widać, oprócz tysięcy takich samych drzew naokoło, muszą być jakieś “widokowe miejsca”, jakieś punkty zaczepienia przestrzeni i kotwice wyobraźni, muszą być jakieś polany. W naszych warunkach było tak w Tatrach i Bieszczadach, bo tam są naturalne hale i turnie (Tatry) i połoniny (Bieszczady). Ale co z resztą? Dlaczego zachwycają nas także Beskidy czy Gorce? Resztę zrobiliśmy sami. Wszystkie polany w polskich Beskidach są dziełem człowieka, a dokładniej mówiąc, są dziełem Wołochów, tajemniczego ludu, który zaczął pojawiać się u nas od początku XV wieku i zmienił oblicze gór. OK, Wołosi zrobili polany. Ale jak? Nie jest to wcale takie oczywiste, więc warto się przez chwilę zastanowić.
Na 1 hektarze lasu jodłowo-bukowego rośnie ok. 400 drzew. Taka Hala Długa pod Turbaczem, przez którą biegniemy na 32. km naszej trasy, ma 33 ha powierzchni, czyli lekko licząc jakieś 13 000 drzew do usunięcia! (krzewów i poszycia nie liczę). Bez pił motorowych Husqvarna i ciągników typu… Ursus, nie jest to łatwe zadanie 🙂 Nawet siekiery były w tamtych czasach znacznie mniej skuteczne i przypominały raczej współczesne ciupagi odpustowe. Wołosi używali więc “sposobu”. Przede wszystkim mieli czas… W pierwszym roku korowali wszystkie drzewa przeznaczone do usunięcia do wysokości ok. 2 m. Przez kilka następny lat, tak okaleczone drzewa usychały, przez to mogły się dobrze palić. Wtedy do akcji wkraczał ogień, a że suche pali się znacznie lepiej niż zielone, łatwiej było zapanować na żywiołem (głupio byłoby spalić za dużo). Na pogorzelisku dopiero zaczynał się wyrąb. Tak wyrąb, las bowiem nie pali się nigdy do końca, do żywego korzenia i zawsze było tam bardzo dużo mnie czy bardziej nadpalonych kikutów. Tak eksploatacja drewna trwała następne kilka lat. Dotyczyła jednak tylko części naziemnych, nie wykopywano pni z korzeniami (byłaby to praca zupełnie tytaniczna). Podcinano tylko korzenie i wycinano odrosty, pozwalając aby pnie spróchniały i nawoziły ziemię. Jednak wycięcie (czy spalenie) lasu nie czyni jeszcze polany, lasy mają naturalną łatwość odrastania 🙂 Polany czynią… owce! Dzięki regularnemu wypasowi na odrastającym pogorzelisku, skutecznie usuwane są samoistne wysiewy nowych drzewek, naturalne nawożenie zmieniają się stosunki glebowe, pojawia się stale “pielęgnowana” trawa – ogromna ilość nowych dla tego siedliska gatunków, a pogorzelisko staje się polaną. Cały proces mógł trwać nawet 40 lat, wykraczał więc znacznie poza ramy jednego pokolenia!
To nie wszystko jednak. Proces tworzenia polany nie ma właściwie końca. Wszystkie te miejsca zagrożone są nieistnieniem. Jeśli owce przestaną gryźć trawę, polany znikną. Las upomni się o swoje, a piękno naszego świata nieco się skurczy. Ten proces właśnie się odbywa. Owce znikły z Gorców jakieś 50 lat temu (poza kilkoma wyjątkami) i polany zarastają. Dzisiaj jest ich znacznie mniej niż w czasach kiedy mój kolega pisał tekst o pięknych i brzydkich górach.