Dawno dawno temu, w epoce DKF-ów puszczających filmy z szarej strefy, siedziałem na widowni kina Moskwa, w zapyziałym miasteczku centralnej Polski. Nie pamiętam o czym była kronika, ale film zaczynał się bladym świtem, na przystanku autobusowym, gdzieś w Ameryce, na głębokiej prowincji. Ojciec odprowadzał syna na autobus, kilka słów, kilka dolarów na czarną godzinę i męski, szorstki uścisk na koniec. Ostry, zdecydowany bas, perkusja i ruszamy z bohaterem przez Amerykę. Chyba zupełnie nie orientowałem się o czym miał być ten film, może był to kolejny odcinek comiesięcznych seansów dkf, może wiedziałem, że to jakiś musical. Nazwisko Milos Forman ciągle mówiło mi raczej niewiele… Ale bas gitary był obezwładniający i bardzo energetyczny, a migawkowe obrazki Ameryki wciągające jak narkotyk. Warto tu wspomnieć, że rzeczywistość kraju nadwiślańskiego była w tamtych czasach głównie szara, kolorów mieliśmy za to pod dostatkiem w wyobraźni, pochłaniając nałogowo pozycje typu: Wilk stepowy, Buszując w zbożu, Paragraf 22 czy Siekierezada. Obraz Manhattanu na tle czerwonego o wschodzie słońca pojawiał się dokładnie wtedy, jak do perkusji i basu dołączały się dęciaki – kilka wyrazistych chorusów i jesteśmy w tunelu z ognikami spalanych wezwań do wojska. Wojna w Wietnamie zakończyła się na tyle niedawno, że rozumiałem dokładnie o co chodzi. Odkrywany wtedy Jimi Hendrix także ułatwiał zadanie.
Jak pojawił się wokal zamarłem z przerażenia. Tego pozytywnego, bo zdałem sobie sprawę że ta murzynka z kwiatami we włosach śpiewa właśnie dla mnie…
When the moon is in the Seventh House
And Jupiter aligns with Mars
Then peace will guide the planets
And love will steer the stars…
Kamera wirowała wokół niej jak na karuzeli, a ja razem z nią. Przez najbliższe kilka minut siedziałem jak zauroczony. Kolejno pojawiające się obrazy, ekspozycje głównych bohaterów i zapowiedź treści filmu pogłębiały moją fascynację i utwierdzały w przekonaniu jak bardzo jest to mój świat, do tej pory nieznany i nie odkryty, ale istniejący na jakimś najgłębszym poziomie. Niemniej byłem chyba bardziej zaskoczony niż Cloude Bukowski, który w tamtej chwili pojawił się w Central Parku. Nie wyobrażałem sobie, że taki świat może na prawdę istnieć, że można się tak kolorowo ubierać, że można się tak poruszać. Chyba ciągle nie zdawałem sobie sprawy jaki wielkie znaczenie mają zmysły i smakowanie rzeczywistości. Jednocześnie w mgnieniu oka zrozumiałem jak fascynujące jest poznawanie tego co inne i obce. Cloude Bukowski porwał mnie zupełnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak wielką rolę odegra w moim życiu obcość. Wtedy się zaczęło i trwa do teraz. Love and Peace 🙂