Ultra nie kończy się nigdy na linii mety. Nie raz zdarzało mi się, że w noc po biegu zamykałem oczy i biegłem dalej. Jakby moje nogi nie mogły przestać, albo jakby rozum czy dusza nie mogły do końca uwierzyć, że to już koniec, że już można spać i odpoczywać… Przeżywałem jeszcze raz jakieś fragmenty trasy, wyobrażałem sobie jej dalszą cześć, pokonywałem wyimaginowane wzniesienia i potykałem się o nieistniejące kamienie, wyrywając się w panice z letargu. Nie mogłem spać…


Przed Corfu Mountain Trail nie mogłem spać także w noc przed biegiem! Rekonesans trasy poprzedniego dnia rozbudził tak ogromne nadzieje, że oczy nie chciały się zamykać. Jeszcze inna Grecja, do tej pory mi nie znana, buchająca orgią zieleni, bujnej przyrody niczym z lasu równikowego, niekończące się gaje oliwne z ogromnymi drzewami, dwa razy przerastającymi znane mi do tej pory okazy, cudowne, spokojne wioski zagubione gdzieś w górach, słońce i przyjazne ciepło. Nie mogłem się doczekać biegu…
Było jednak inaczej. W dzień zawodów słońce nie wyszło ani na chwilę, było zimno (chwilami za zimno), czasami padał deszcz i wiało potwornie w twarz. Trasa w bardzo dużym stopniu prowadziła drogami asfaltowymi lub betonowymi, nawet drogi przez gaje oliwne były często wybetonowane. Do 70 km biegłem z Lazaros. Za szybko pewnie, to przecież profesjonalista i chodząca legenda biegów górskich w Grecji, ale wiedziałem, że wspólny bieg z takim partnerem to szansa na lepszy wynik. Na początku biegło mi się zresztą znakomicie. Na pięknym, trudnym technicznie zbiegu z Pantocratora – najwyższego szczytu na wyspie, wyprzedziliśmy z 10 osób, a ja śpiewałem ze szczęścia  Później zmogły mnie te asfalty. Dobiegłem do mety szczęśliwy, zmęczony, ale z wyraźnym niedosytem prawdziwych ścieżek. 


Ale do końca nie wiem jaki był ten Corfu Mountain Trail? Może świat istnieje tylko w przewidywaniu przyszłości i we wspomnieniu? A teraźniejszość kurczy się do wąskiej, niemożliwej do uchwycenia linii? Bo na drugi dzień była ceremonia zakończenia, długie rozmowy przy stole z najlepszym, przebogatym after party jakie widziałem, wspomnienia innych, znajomych i przyjaciół, którzy skończyli wcześniej albo później. Cudowny, barwny świat ludzi ultra  I większość twierdziła, że z tym asfaltem nie było tak źle, bo wcale nie 60 %, a najwyżej 40. Że pogoda bardzo sprzyjająca bieganiu, bo temperatura umiarkowana, a padało przecież niewiele… I sam już nie wiem jak było. Może bardziej kocham tych ludzi i ten stan uniesienia zaraz po, niż to że trasa nie była jak ze snu?
No i po biegu wyszło słońce. Świat śródziemnomorski odzyskał cudowne barwy, znowu jest przyjazny i ciepły… Jak widać na załączonych zdjęciach. Żadne z nich nie pochodzi z biegu, wszystkie zostały wykonane dzisiaj, w trakcie objazdu północnych, skalistych wybrzeży. Jak zrobiło się całkowicie ciemno, ustał zupełnie wiatr i odezwały się pierwsze w tym roku cykady.
Bo jak pisał Krzysztof Kolumb: “A morze przyniesie każdemu nową nadzieję i sny o domu…”