Nieodłącznym elementem korfiańskiego krajobrazu są porzucone samochody. Chociaż “porzucone” to właściwie nie najlepsze słowo. Sugeruje ono, że ktoś niedbale zostawił samochód w przypadkowym miejscu…, a tu z pewnością nie o to chodzi. Na Korfu stare samochody są wszechobecne, ale nie stoją wcale w przypadkowych miejscach. Chodzi oczywiście o te pojazdy, które już nigdzie nie pojadą. Właściciele zostawili je na poboczu drogi, w gaju oliwnym, albo w starym garażu czy na szczycie góry, żeby rozpadły się na czynniki pierwsze i wróciły tam gdzie ich miejsce, czyli do matki natury. Zawsze stoją tak, żeby nikomu nie przeszkadzały. Te samochody są naprawdę stare. Jeśli znam się nieco na motoryzacji, to te modele mają co najmniej 30-40 lat. Widać, że służyły właścicielom wiernie przez długi czas, mają przetarte na wylot siedzenia, kierownice wychudłe od ciągłego obracania, a rdza zdążyła się w nich rozgościć na długo przed nieuchronną emeryturą. Zawsze są w jakiś sposób zadbane: jeśli stoją na poboczu stromej drogi, mają duże kamienie podłożone pod koła, żeby nie stoczyły się w przepaść; jeśli klapa przednia już się nie domyka, duży kamień leży na masce, żeby wiatr jej nie porwał. Sportowa Lancia z początku lat 70-tych XX wieku była przykryta pokrowcem, mimo że pierwsze krzewy wyrastały już z jej rozpadających się siedzeń.


Mieszkańcy Korfu mają niezwykłą umiejętność ustawiania swoich zdemobilizowanych pojazdów w urokliwych miejscach…, a może to miejsca stają się urokliwe dzięki umiejętnemu zakomponowaniu całej sceny? Te większe, z towarową paką, stoją często w gajach oliwnych, wśród 300-letnich drzewek, bo skoro kiedyś woziły oliwki do tłoczni, ich wieczny odpoczynek w tym miejscu wydaje się bardziej naturalny. Osobowy ford z końca lat 60-tych stoi na sporej łące, regularnie koszonej. Ale nie na środku, czy na krawędzi, tylko lekko z boku, w miejscu które raz dla niego wybrane wydaje się idealne, zgodnie z odwiecznymi zasadami proporcji. Łąka jest koszona, ale nie do końca, tam gdzie stoi samochód chaszcze rosną wokół niego bez przeszkód, jakby chciały wchłonąć mechaniczny kiedyś pojazd do roślinnego świata.


Samochody na Korfu starzeją się pięknie. Wilgotny klimat, słony wiatr i dużo słońca sprawiają, że rdza ma czysty, głęboko brązowy odcień i przeżera nawet zamknięte profile ram małych ciężarówek, ze skutecznością fal morskich, drążących podwodne jaskinie na północnym wybrzeżu wyspy. Najwcześniej pękają opony – jakby chciały ostatecznie oznajmić, że nigdzie więcej nie pojadą. Samochód przysiada nieco niżej, jakby chciał bardziej wgryź się w ziemię żelaznymi felgami i powoli zniknąć. W tych miejscach nawet na asfalcie zbiera się nieco gleby i od razu wyrasta tam trawa, a ruchliwy kiedyś wehikuł przestrzeni zyskuje ostateczne zakorzenienie. Rośliny wyrastają mu też w innych miejscach: ze zderzaków, z rynienek przed przednią szybą, z siedzeń czy bagażnika, jeśli tylko nie ma w nim już szyb. Dawny samochód staje się powoli częścią natury.


Motoryzacja na Korfu jest chyba zbyt młoda, żeby dało się zaobserwować całkowitą destrukcję jakiegoś mechanicznego pojazdu. Wydaje się, że wszystkie one są raczej na początku swojej drogi w zaświaty. Jednak daleko im do trwałości świątyń czy posągów starożytnych. Ich okres połowicznego rozpadu liczyć należy raczej w dziesiątkach, a nie setkach lat. Tyle tylko, że jest ich znacznie więcej niż świątyń, a więc bardziej rzucają się w oczy.
Umierające samochody najbardziej zaskoczyły nas chyba ostatniego dnia pobytu na jońskiej wyspie. Przez kilka godzin wspinaliśmy się na górę – jedną z najwyższych w południowej części Korfu. Okazało się, że na samym szczycie, w miejscu najbardziej oddalonym i niedostępnym jest prawdziwe cmentarzysko starych pojazdów. Poustawiane w równych rzędach jak pluton wojska, prężyły swoje maski do słońca. Czyżby ze szczytu góry było bliżej do podziemnego królestwa Hadesa?

niektóre zdjęcia: Krzysiek Kołtunicki