Zagori – kraina w zachodniej Grecji, gdzie czas się zatrzymał. W każdym razie na jakiś czas, bo współcześnie jakby płynie dalej, chociaż w nieco inny sposób. Kraina szarych miasteczek przyczepionych wysoko na stokach gór, często na samych krawędziach potężnych wąwozów, kraina kamiennych mostów łukowych i równie kamiennych dróg, które spinają cały region siecią połączeń, świadcząc o przeszłym bogactwie tych ziem. Kraina małych wiosek z tawernami, w których nie ma drukowanego menu, tylko gospodarz prowadzi cię do kuchni i pokazuje dzisiaj mamy to, to i tamto  (sposób prezentacji menu znany także z innych rejonów Grecji). Ponownie zachwycają mnie nazwy miejscowości: Tsepelovo, Monodendri, Papigo, Kopsi, Vradeto, Dilfo… Jak zawsze są obietnicą innego świata, bo trwają dłużej niż pokolenia ich mieszkańców.


Zagori – to tu odbywają się zawody Zagori Mountain Running, które dają nowe życie opuszczonemu kiedyś przez ludzi regionowi. Z Litochoro do Tsepelova jadę cały dzień: trzema autobusami, trzema okazjami i trochę na piechotę. W końcu jest to region “za górami”, nie łatwo się tu dostać (chociaż nowa autostrada Egnatia Odos nieco sprawę ułatwia). Trafiam na pole namiotowe urządzone specjalnie dla biegaczy na terenie opuszczonej szkoły. Jest spokojnie i pusto. Jestem dwa dni przed zawodami, wszystko dopiero ma się budować. Szare domy, szare kamienne ściany, szare dachówki (kamienne), szare kamienne uliczki. Większość opuszczonych i powoli rozsypujących się, cześć odnowiona i przystosowana turystycznie: hoteliki, pensjonaty, tawerny. Ale w małej cafe, nieco ponad głównym placem wioski, siedzę sam. Z głośników słychać tę słynną płytę Stana Getza z 1959 roku z motywami bossanowy.
Jednak to tylko pozory. Zagori Mountain Running to największe zawody biegowe w Grecji. W całej imprezie wystartowało na czterech dystansach ponad 1600 osób. Już na drugi dzień uliczki i place Tsepelova zaroiły się kolorowym tłumem. Wybrałem dystans TeRA 80 km.


Spotykam Slawomir , opowiada mi szczegółowo o trasie, mam zatem jakieś pojęcia jak będą wyglądały poszczególne fragmenty, na co zwrócić uwagę, gdzie nie szarżować, a gdzie można przyspieszyć. Rady godne “zawodowca” i jak zawsze chciałbym pobiec w miarę szybko (celuje nawet w 13 godzin), ale wiem że jestem zmęczony. Wieloma ostatnio biegami w Grecji ale także na miejscu w Zagori, nie potrafię powstrzymać się przed 20-kilometrowym “treningiem” w przeddzień zawodów.
Starujemy o 4:30 w zupełnych ciemnościach. Długi podbieg na początek: 11 km i 1300 m do góry. Z charakteru podłoża i kształtów ledwo widocznych na horyzoncie wnioskuję, że wspinamy się wysoko w skaliste góry. Jak zwykle dużo sił na początku, próbuje się stopować, ale cały czas wyprzedzam. Pierwsza wysoka przełęcz i zaczyna się zbieg. Trudny, kamienisty i pokręcony jak to w Grecji, ale wyprzedzam następnych zawodników (nawet tych, którzy jak się okazało na mecie byli dwie godziny przede mną ). Za punktem żywieniowym zaczyna się drugi podbieg… Trzeba wspomnieć, że profil trasy TeRA 80 km wygląda w sposób dosyć szczególny: dwie “wielkie góry” na początek (przez ok. 40 km), a potem “łagodne hopki” nieco do góry, nieco na dół, generalnie o wiele mniejsze. I ostatni zbieg do mety.


Ten drugi podbieg jednak mnie zaskakuje. Jest stromy i długi, prawie pionowa ścina w lesie, przez którą ktoś poprowadził wijąca się zakosami ścieżkę. To na początek. Dalej jest łatwiej, nawet nieco na dół, ale generalnie to to samo podejście ciągnące się w nieskończoność. Jest już całkowicie jasno, widać skaliste szczyty wszędzie wokoło, trochę to przypomina Dolomity, do tego morza mgieł w dolinach. Jest ciągle dosyć chłodno, a w nocy nawet zimno. W końcu zbliżam się do słynnego jeziora (to także cześć podejścia), prawie na szczycie góry, do którego trzeba dobiec, obejść jezioro wokół i wrócić tym samym odcinkiem ok. 1 km długości. Pozdrawianie zawodników podchodzących do góry, świadomość że jednak wielu jest za mną , to wszystko daje kopa. Biegnę. Na punkcie żywieniowym z dzikimi końmi dostaję informację, że teraz do tego schroniska widocznego na przełęczy (400 m do góry). Ok, idę ale czuję coraz bardziej zmęczenie. Odpoczywam dłuższą chwilę pod schroniskiem ale i tak na trudnym (a jakże) zbiegu zaczynają mnie wyprzedzać inni. Kiedy zbliżam się do źródła wody, przewracam się po raz pierwszy. Cud chyba, że jest to na prawie płaskim odcinku (chwila dekoncentracji) i właściwie nic mi nie jest (wybitego palca nie liczę, bo to palec u ręki, więc da się biec  , chociaż przez pierwszą godzinę nieco boli). Docieram do pierwszej wioski z punktem żywieniowym – Papigo. No to teraz “z górki”  Rzeczywiście, zbiegam do Wąwozu Vikos, na początku piękną, miękką ścieżką, o niewielkim nachyleniu, ponownie przyspieszam. Nasza trasa w wąwozie ma jednak 14 km! Rzeka na dnie jest w większości wyschnięta, białe, wielkie kamienie znaczą jej ślad. Na szczęście nie biegniemy nie istniejącym nurtem, tylko ścieżką trochę powyżej. Nieco do góry, nieco na dół. I tak bardzo wiele razy. W pewnym momencie podnoszę głowę do góry i nie mogę uwierzyć: ściany wąwozu wznoszą się tak wysoko, że właściwie trudno objąć je wzrokiem, są całkowicie pionowe, a czasami przewieszone. Mają może 1500 m wysokości. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Wąwozy na Krecie (Samaria czy Aradena) to przy Vikos jakieś niemowlaki  Trochę się ich boję, bo przecież kiedyś będzie trzeba z tego wąwozu wybiec. Zanim to do mnie dociera tracę resztki sił i ponownie zwalniam. Ścieżka w Vikos kończy się (tradycyjnie) bardzo stromym podejściem do Monodendri (Monodendri Steps – nazwa bardzo adekwatna). Gdzieś w tym rejonie, na kamiennej drodze przed sama wioską, przewracam się po raz drugi. Te drogi kamienne są tak wybudowane, że co kilka metrów mają nieco bardziej wystający rząd ostrych kamieni, dla mnie niestety za bardzo wystający.


Najbardziej zaskakująca w takim upadku jest szybkość z jaką się wszystko odbywa. Biegniesz sobie spokojnie i nagle świat obraca się do góry nogami. Nie zdążyłem nawet zareagować. Tym razem wykonałem prawie salto przez lewe ramię i wylądowałem w krzakach. Ostrych i kłujących, jak to w Grecji. Poobijane kolana, stłuczony bark i obite biodro (ale o tym dowiedziałem się dopiero wieczorem, jak próbował w namiocie położyć się na lewym boku ). Generalnie jednak wygląda, że ponownie nic mi nie jest, mogę biec dalej, mimo że narobiłem tyle hałasu, że zawodnik z przodu zainteresował się czy ciągle żyje. Żyłem, ale postanowiłem jeszcze bardziej zwolnić. Wiadomo przecież, że w takich sytuacja nie ma przypadków. Przewróciłem się nie dlatego, że kamień był za wysoki, tylko dlatego że zmęczone nogi nie chciały się poodnosić. A Grecja jest zbyt piękna żeby ginąć w jakiejś spektakularnej biegowej kraksie 
Dalszą cześć biegu (od 60 km) moja głowa dosyć skutecznie wyparła ze świadomości. Pamiętam, że biegliśmy od jednej kamiennej wioski do następnej, każda z wystającymi kamieniami, a między nimi prawie same podejścia (obiektywnie to nieprawda, bo były także zbiegi). Sił nie miałem zupełnie, wyprzedzali mnie inni, chociaż odnosiłem wrażenie, że jakby ciągle ci sami zawodnicy. Na wspomnienie zasługuje tylko fakt, że na jakieś 5 km przed metą wyprzedziła mnie Asimina. Wyprzedziła to mało powiedziane, przemknęła raczej jak łania, z ogromną prędkością łykając po drodze nie tylko mnie ale także kilku podobnych do mnie straceńców końcowego odcinka. Próbowałem oczywiście podczepić się do niej, ale skończyło się na próbie 


Chęć ukończenia biegu w 13 godzin dawno wyparowała mi z głowy, zegarek też był w tej kwestii bezlitosny. Skończyło się na 14 godz. i 44 min. Zagori to trudny bieg, teraz po analizie miedzyczasów innych zawodników widzę, że jak na 13 godzin od samego początku biegłem za wolno. A finałowych metrów na Zagori niewiele jest w stanie pobić. Na 2 km przed meta widać w dole Tsepelovo. Widać i słychać. Dalej jest szybki zbieg, ścieżka wśród traw i pierwsze zabudowania. Cerkiew i główny plac wioski, z dwoma wielkimi drzewami, kilkoma knajpkami i tłumem kibiców oklaskujących każdego zawodnika. Biegnie się przez środek kawiarnianych ogródków, kilka metrów obok stolików. Dalej wąska uliczka i kawałek asfaltu do mety. Muzyka, festyn, tłum ludzi. No i to wielkie zmęczenie na mecie. Bezcenne 
Zagori, I love you.

Niedziela, 21 lipca, Łuk Galeriusza, Saloniki.